czwartek

Salvador Dali, Laguna

We wczesnych latach 90-tych podziwiałam abstrakcyjność butelki, te wielkie szklane usta, stojące na toaletce mojej ciotki, do której jeździłam na wakacje, wydawały mi się czymś niezwykłym.
Zapach z przeszłości trafił do mnie i butelka nadał mnie fascynuje. Dla jednych jest przepełniona kiczowatością okresu PRL-u, a mi przypomina wakacyjne wspomnienia.
Zapach w pierwszej chwili rześki niczym nadmorska bryza, świdruje w nozdrzach zielonością wodorostów i przybrzeżnych wysokich traw. Docierają do mnie cytrusy dojrzewające w słońcu, ale jeszcze nie w pełni soczyste, słodkie i dojrzałe.
Właściwie Laguna nawet pachnie jak laguna, mimo iż nie jest to zapach typowo morski, to kojarzy mi się z błogimi wakacjami, z leniwym leżeniem na plaży pod parasolem, ze wsłuchiwaniem się w szum fal i wrzask mew.
Pachnie dziką plażą, odludną, rajską, pełną dzikich kwiatów, owoców, rozmarzenia, wpatrywania się w słońce, które zachodzi za horyzontem i sprawia, że morze się czerwieni.
Bo Laguna najpierw rześka z czasem robi się ciepła, lekko słodka, plastelinowa, cedrowa i waniliowa...
Morze cichnie, rozpalamy ognisko i wsłuchujemy się nocne zawodzenie wiatru buszującego w skałach.
Fale nas usypiają i czujemy spokój.
Przebijają się mocno drzewne nuty, paczula i Laguna staje się bardzo tajemniczym miejscem.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz